wtorek, 8 marca 2011

#17 ( krótka historia o nieudanym podboju świata / o tożsamości )







Przypadkowa podróż, przypadkowym pociągiem w rodzinne strony. Przypadkowe spotkanie z kolegą z bloku. Wymiana spojrzeń, wymiana uśmiechów, wymiana podstawowych grzeczności... Dwa miejsca na przeciwko siebie... sześć godzin przed nimi. Podświadomy grymas rozczarowania na myśl o książce, która znajduje się w torebce... To przecież byłby nietakt.

Ale przecież powspominanie dawnych planów podboju świata może też być całkiem przyjemnym zajęciem. Uśmiech powraca. Szczery, łagodny, pełen ciekawości. Jest w stolicy przecież dopiero troszkę ponad rok, ale to co było w gimnazjum, w liceum wydaje się już tak odległe... o lata świetlne.

On lata towarzyszył jej w tzw. rodzinnych stronach. Został tam, wraca właśnie z Warszawy, od znajomych. Zatrzymał się, status quo. Zaczyna opowiadać - przeżywa pobyt w stolicy.

Ona myśli - wieśniak.

Opowiada o tym jak jechał metrem i o tych imprezach do rana, i o tym, że widział obrońców krzyża pod pałacem, i że w ogóle to ten pałac w telewizji wydawał się większy.

Ona kwituje to milczeniem - przecież to jej codzienność; co rano przepycha się łokciami do metra, a od kiedy stała się bardziej popularna prawie co wieczór bawi się na innych parkietach, albo przynajmniej podłodze. A obrońcy - przecież tym się już nikt dawno nie przejmuje - oszołomy o ociosanych radiem mózgach. Przyjmuje więc postawę pasywną, raczej i tak się z nim nie dogada, nie chce go zawstydzać - on przecież wielu spraw nie zrozumie...

On rozumie, że taka okazja na rozmowę może się nigdy nie powtórzyć. Dobrze ją pamięta z przed lat, z przed Warszawy ... pamięta ich rozmowy wieczorami na ławce, na klasowych ogniskach (zawsze się na nich pojawiał, mimo, że chodził przecież do ‘b’). Pamięta luźne ploty, mało-ambitne żarty ale i wielogodzinne snucie planów na życie. Nadal ją darzy głębokim szacunkiem - nigdy nie widział jej z papierosem, nigdy nie widział jej pijanej. Opowiadała z pasją i błyskiem w oku jak to zostanie lekarzem... i to najlepszym ! ... i z powołania! ... i naprawdę by pomagać ! ... i by coś zmieniać ! i... i... i ! Pamięta jak zakuwała do matury, gdy inni stwierdzili, że i tak się nie wyrwą z tej dziury ... w tym i on. Szanuje ją - że ma swoje poglądy, że twardo przy nich obstaje, że ma inne spojrzenie na wiele kwestii. Szanuje ją za to, że myśli...

Ona myśli, że wiele się zmieniło.

On jej opowiada odważnie o swoich wspomnieniach. Pewnie gdyby nie te ostatnie 4 piwa z kolegami przed wyjazdem byłoby ciężej ... Mówi jej to co zawsze bał się wyartykułować. Mówi dużo, mówi szybko. Mówi przyjemnie, z uśmiechem, z radością jaka im wtedy zawsze towarzyszyła. Mówi to czego nie potrafił ubrać w słowa póki wiedział, że będą się mijać każdego dnia. Teraz jej nie ma ...

Za często jej nie ma na zajęciach. W grupie albo należysz do tych lubianych przez cały rok, albo do tych, którym się wchodzi w tyłek jedynie w trakcie sesji. Szybko to pojęła i obrała właściwy kurs. Kto nie szuka akceptacji przecież ? Kto nie dąży do tego by być naprawdę lubiany ? Czy to nie sukces, że udało się jej to osiągnąć ? Wykłady przecież nie są obowiązkowe w odróżnieniu od wielu innych wydarzeń kulturalnych (bardziej lub mniej).

On siląc się na kulturalne zwroty ciągnie swój monolog. Wydaje się przy tym tak niesamowicie szczery, spokojny, prawdziwy. Mówi wszystko co myśli, po prostu.

Ona po prostu musiała zostawić przeszłość za sobą. Musiała. Tam żyje się inaczej. Zapomniała już dawno te ich rozmowy. Zapomniała go, zapomniała tę dziurę gdzie się wychowali. Tylko czasem to wracało... gdy gasły światła i czuła się taka przeraźliwie pusta i sama ... Sama mimo tego, że od przyjazdu do stolicy miała + 500 znajomych na facebooku. W zasadzie - nie przypomina sobie w przeciągu ostatniego roku żadnej z takich rozmów jak wtedy na tych ogniskach. Nawet z przyszłymi kolegami po fachu nie planuje już odkrycia szczepionki na smutek... Nie fantazjuje już o medykamentach na biedę, o plastrach na pęknięte serca, o ziołach na miłość, o syropie pozwalającym zapomnieć zdradę... Dużo rozmawia przecież, ale zazwyczaj trzeba omówić zbliżający się weekend i powspominać miniony...

On ciągnie wspomnienia minionych lat. I nagle rozpływa się nad nią. Gratuluje jej ...że się wyrwała ...że realizuje swoje marzenia ...że osiągnęła wszystko co planowała ...że medycyna ...że to przecież ciężkie studia, a do tego jest taka piękna. Przeprasza - nie wierzył, że się dostanie ( a może miał nadzieję, że będzie zmuszona zostać ). Mówi, że jest dla niego wzorem i że może sam też jeszcze spróbuje ...że inspirowała go ...że dała wiele do myślenia ...że patrząc na nią postanowił rzucić palenie.

Nie zapaliła od rana, teraz żałuje, mogła to zrobić na dworcu... Rozmowa - w zasadzie monolog - staje się dla niej niewygodna... Robi jej się głupio, bo nie opowiada przecież o niej . O tej, która siedzi tu - przed nim. O tej prawdziwej ...

On pielęgnował w sobie ten obraz. Teraz, kiedy za oknami ciemno, a światło w przedziale nie działa, może bez strachu go słowami odmalować przed nią. Jego inspiracja, ideał, bohaterka - siedzi przed nim. Czuje się szczęśliwy. Cudowny weekend zwieńczony tym przypadkowym spotkaniem. Nie wie kiedy znów ją zobaczy, więc nie chce zmarnować nawet minuty. Tak jak dzięki niej postanowił podczas jednej z bezsennych nocy przed dwoma laty nie zmarnować życia. Postanowił, że można żyć pięknie w każdym miejscu. Że perspektywy nie zależą aż tak bardzo od przestrzeni gdzie się znajdujemy, ale od stanu ducha. I chociaż został tam, skąd wszyscy próbują się wyrwać, chociaż dalej mieszka z rodzicami, chociaż na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło - jego życie nabrało głębi. Wtedy, tamtej nocy - chociaż z nikim o tym nie rozmawiał - coś się zmieniło. Stopniowo codzienna szarość nabrała barw.

Jej życie wydaje się wyssane z kolorów. Teraz - gdy go słucha - sama zwyczajnie blednie. Blednie przerażona tym, przed czym wciąż ucieka... prawdą. Od jakiegoś czasu podświadomie robi wszystko by nie myśleć.... W jej życiu coraz większe tempo, coraz więcej imprez, kaw, muzyki, filmów, książek - w tej kolejności. Ostatnio poddała się modzie i śledzi coraz więcej seriali ...

On wie, że zabrzmi to jak fraza z kiepskiego serialu tvn-owskiej produkcji, ale przecież wszyscy wiedzą, że jest tandetnie szczerym człowiekiem, zwłaszcza gdy wypije - Mówi: Dziękuję Ci, za to jaką osobą jesteś...

I tu coś się kruszy. To już zbyt wiele dla niej. Na tamie pojawia się rysa, słychać jak wszystko trzeszczy... Plus to cholerne szczypanie koniuszka nosa... Zawsze ją szczypie koniec nosa w chwilę przed tym jak mokną jej oczy. Jej piękne, duże oczy... Szklą się zazwyczaj gdy nie może spać nocą. Gdy siedzi w ciemnym pokoju spokojnie paląc papierosa i przychodzą wspomnienia tego jak wszystko miało sens. Szlocha... Choć kryje się w mroku obskurnego przedziału PKP wtulając twarz w kurtkę wie, że on musi to słyszeć. “Za to jaką osobą jesteś” ... jaką osobą jest ? Widzi, że jego usta dalej się poruszają, ale już nic nie słyszy, nic więcej nie rozumie. Tylko ta jedna myśl uderza ją w skroń z siłą młota do kruszenia betonu - “Jaką osobą jestem ?! Kim jestem ? “ Tożsamość .... Tożsamość ... Tożsamość - zdecydowanie ją ze sobą zabrała w pierwszą podróż do stolicy. Plecak, torbę z laptopem i właśnie ją - tożsamość. Dobrze im było razem. Dawała poczucie bezpieczeństwa, sensu, celowości jej dążeń. To ona ją namówiła do składania papierów na studia medyczne. Tylko ona jej początkowo towarzyszyła wśród tych tysięcy ludzi, którzy przemieszczali się z nią niczym elementy wyposażenia komunikacji miejskiej. Niczym statyści w tym filmie w jakim miała wrażenie, że się znalazła. To poczucie, że trzeba walczyć o jej zachowanie motywowało ją do ustawiania budzika na 5.30. Pamięta kiedy nie do końca świadome stopy szukały koło łóżka kapci, by powlec pozbawione przytomności ciało pod prysznic. Pamięta mocną kawę o 6 i przygotowanie się do zajęć z uśmiechem. Bo wiedziała, że to dobra droga.
Teraz o 5.30 często nieprzytomna szuka dopiero łóżka.
Co się właściwie stało ... ? Nie wie. Przełomem była chyba pierwsza przerwa po sesji, kiedy postanowiła zostać w Warszawie, odpocząć. Poszła na imprezę ze współlokatorami. Brakowało jej ludzi. Zakuwała do sesji całe dnie zamykając się w pokoju. Dnie i noce. W końcowej fazie całe noce. Kawa lała się hektolitrami. Stres też robił swoje. Była wypompowana fizycznie i psychicznie. Była zniechęcona, bo ostatecznie wyniki miała niewiele lepsze od tych, którzy przygotowali dobre ściągi, albo zajęli strategicznie najlepsze miejsca na kolokwium. Była zła... na siebie ? na innych ? Nie wiedziała... Nie myślała. Wyszła do ludzi... Wypiła za udaną sesję. Przecież z tego się cieszyła, i nie mogła odmówić. Jeden raz. Drugi i trzeci też. Przy czwartym się wahała, ale trwało to tylko do siódmego kieliszka. Potem się okazało, że nie tylko inni są naprawdę zabawni, ale także ona jest duszą towarzystwa. Jej duże oczy i wyjątkowy typ urody zaowocowały kilkunastoma nowymi numerami. I drinkami... To była szalona noc. Czuła się gwiazdą wieczoru.
Tak upłynęły jej ferie. Była zafascynowana tą nową rzeczywistością, o której istnieniu nie wiedziała. Równoległy świat uruchamiany zaraz po zmroku, rozjeżdżający się do mieszkań taksówkami o świcie.
Obiecywała sobie, że to tylko zanim zacznie się kolejny semestr. I faktycznie, z trudem się podnosiła o 5.30 i chodziła na wykłady. Przez pierwszy tydzień. Ale nikogo z jej przyjaciół na nich nie było. Jej żarty nie były tu tak zabawne. Za to w nocy nieraz budziły ją telefony z pytaniem ‘Gdzie jesteś?’ bądź krytycznymi uwagami kategorii ‘Nie zamulaj...!’
Złamała się. Przestała zamulać. Początkowo pakowała do torebki też ją - tożsamość. Kiedy ktoś częstował papierosem - ta krytycznie na nią patrzyła i zmuszała odmówić. Tożsamość kopała ją po kostkach gdy przytakiwała opiniom, z którymi się przecież nie zgadzała. To tożsamość szeptała do jej ucha tematy, które warto było poruszać. Jednak zazwyczaj okazywało się to zwyczajny faux pas i spotykało się z głupimi uśmiechami, po czym towarzystwo rozchodziło się w kierunkach baru, toalety czy też parkietu.
Zaczęła jej przeszkadzać obecność tożsamości. Szczerzyła na nią kły, patrzyła krzywym okiem. Już nie powodowała subtelnego, nieprzytomnego uśmiechu nad filiżanką kawy. Zaczęła myśleć o tym, że jej tożsamość zwyczajnie tu nie pasuje, i może powinna ją zostawiać na przyszłość zamkniętą w mieszkaniu. Może ją zgubić wskakując w ostatnim momencie do metra, albo coś w tym rodzaju. Okazało się też, że tożsamość ma pewną podobną właściwość do sumienia - bardzo łatwo topi się w alkoholu.
Tak rozpoczął się kryzys. Kryzys tożsamości. Chociaż właściwie to był bardziej jej kryzys, właśnie ze względu na to, że nie widziała w tym niczego, co się z kryzysem kojarzy. Przecież zaczęła oddychać pełną piersią. Może nie górskim powietrzem, jak kiedyś marzyła o spędzaniu wakacji gdzieś z dala od cywilizacji... Ale oddychała. Dla zdrowia zaczęła palić, bo nie ma nic gorszego od bycia biernym palaczem ...
Przyszła sesja letnia. Miliony stron skserowanych notatek. Kiedy oni to wszystko zdążyli zapisać?! Pamięta jak na jednej z rozsypanych kartek zobaczyła napisane drukowanymi literami: ‘KRYZYS TOŻSAMOŚCI w koncepcji Eriksona’.
Bzdura. Tu ludzie się już dawno nauczyli jak sobie świetnie radzić z takimi kryzysami. To jak problem bezrobocia. Jak się wyśle bezrobotnych za granicę, na zmywaki - to nie ma z nimi problemu. Tak samo po co przeżywać kryzys tożsamości, skoro zwyczajnie można się jej pozbyć ? Po co tworzyć jakieś koncepcje i jeszcze się o tym uczyć. Nie, ona nie ma problemu. Jest jej dobrze, nie licząc tych chwil gdy wraca nad ranem uczucie pustki i nie ma tak naprawdę z kim porozmawiać. Wszystko się pięknie układa, jest lubiana... Po prostu nie ma okazji ostatnio do snucia planów poprawy świata.
A tożsamość ? Tożsamość nie była zbyt modna tego wczesnego lata w Warszawie. Znacznie bardziej popularne były nowe produkty z pogryzionym jabłkiem, ray bany, przelotne znajomości i ubolewanie nad tym, że Polska jest zacofana. W jej torebce nie było już miejsca na tożsamość. Zamieniła ją na slimy mentholowe, iPhona najnowszej generacji, najlepsze metki i podziw obślinionych facetów, którzy pożerali ją wzrokiem kęs po kęsie...



To spotkanie teraz - w wagonie 2 klasy - zmiażdżyło ją. Nie wiedziała już kim jest. To okropne uczucie nie umieć odpowiedzieć na to podstawowe dla zdrowej egzystencji pytanie - ‘Kim jestem?’
Kim była? Kim się stała ? Kim będzie ?
Wiedziała tylko, że jej oczy już się nie błyszczą tak jak w jego opowieści. Wiedziała, że 'ta' ona gdzieś się zgubiła... I teraz płacze zastanawiając się gdzie 'ta' ona jest? ...czy jeszcze jest ? ...czy się odnajdzie ? ...czy ma siły i determinację jej szukać nie wiedząc czy w ogóle żyje ?

On zmieszany milknie... Podaje przepraszającym gestem chusteczkę i cicho mówi - Jesteśmy w domu.