sobota, 7 maja 2011

#21 ( o miniutopiach na zasiąg ramion )




Miałem sen, w którym wszystko było dobrze.

Banalne, nieprawdaż ?

Ulica przepływa pod moimi stopami, w około same uśmiechnięte twarze. Nikt tu nie sili się na udowadnianie swojego pseudo-męstwa wypluwając przesiąknięte głupotą słowa. W powietrzu harmonia. Na rogach ulic z megafonów sączą się się dźwięki Telepopmusik. Czas tu nie ma struktury linearnej. Słońce ma kilka zenitów. Ludzkie oczy pobłyskują szczerym zaufaniem. Klatki piersiowe unoszą się od rytmicznych przepojonych spokojem oddechów. A i powietrze jakieś czystsze.

Wszystko jest tu czystsze. I bardziej zielone. I bardziej świeże. Począwszy od moich skarpetek - poprzez sumienie - na umyśle kończąc.

W radiu lecą tylko dobre wiadomości... z niedowierzaniem potrząsam kogoś za ramię i pytam:
- Osama? Smoleńsk? Kaczyński? bin Laden? wybory?
; w jego oczach widać serdeczność, ale zupełny brak zrozumienia. Kontynuuje wywiad środowiskowy z kolejnym przechodniem:
- Korupcja ? PiS ? afera hazardowa ? PZPN ? beatyfikacja ? prostytucja ?
; ten sam brak zrozumienia.

Miałem sen, w którym nie było zła. Miałem sen, w którym ludzie nie znali zdrady. Gdzie brak było hipokryzji, zranień, mikroskopijnych wąwozów na twarzach wyżłobionych przez zbyt często spływające łzy. Miałem sen, gdzie ludzie kierowali się prawdą, dobrem, miłością, wyrozumiałością, szczerością, sumieniem.

Za dużo bigosu przed zaśnięciem czy projekcja skrywanych gdzieś na dnie duszy pragnień odnośnie mojego życia ? Kwestia raczej nierozstrzygalna. Może wypadkowa dwóch czynników.

Mówisz, że nie jestem pierwszym co na blogu snuje utopijne wizje świata ? Racja... łatwo się w nich pławić. Aż utopić ... w żalu, że to tak nierealne.

Nie sądzę by świat jako taki zmierzał ku lepszemu. Szanse na jakąkolwiek utopię o szerokim zasięgu rysują się w moich oczach tak jak trwałe powstanie koalicji PoPiS czy też uczynienie z Polski drugiej Japonii.
Na świecie nie ma sprawiedliwości. Nie było. I obawiam się, że póki trwa to co się nazywa “dzisiaj” (Hebr 3,13) - nie będzie.

Zresztą - jakiej sprawiedliwości? Według czyjej koncepcji ? Czy sprawiedliwym by było żeby zapanowała między ludźmi taka-a-nie-inna sprawiedliwość ? Biała sprawiedliwość? Europejska? Anglosaska? Chrześcijańska?
To co budzi mój sprzeciw kilkanaście stopni długości i szerokości geograficznej stąd jest czymś jak najbardziej odpowiednim. Obyczaje cywilizowanej tak bardzo przecie Europy będą zaś w tamtejszym mniemaniu pogwałceniem najbardziej oczywistych zasad.

Czy w świecie gdzie wszystko jest postrzegane tak różnie - nie tylko przez pryzmat międzykulturowej, międzykontynentalnej różnorodności, ale nawet w jednej ławce szkolnej - można zbudować coś dobrego i zarazem powszechnego?

Koncepcji na ten temat jest wiele.
Wiele poglądów.

Nawet wiele rozwiązań.

Nie zreformujemy świata. Z wiekiem (niestety) jestem tego coraz pewniejszy. Nawet jeśli jestem przekonany co do tego, że znam rozwiązanie - i choć nie wiem jak chciałbym dobra świata i się tym podzielić - nie zaprowadzę nowego ogólnoświatowego porządku.
Godząc się z tym, że czeka nas raczej nowy ogólnoświatowy nieporządek mogę zogniskować jednak moją uwagę na najbliższym otoczeniu.

Nie stanę się zbawicielem świata. Polska nie jest Chrystusem narodów (nawet Winkelriedem). Ale czy to powód by założyć ręce i pogrążać się w bezczynnym marazmie ?

Każdy człowiek ma swoje królestwo. Jedni o większym terytorium, inni o mniejszym. Jednak niezależnie od tego czy jesteś ekstrawertykiem po 5 fakultetach, czy przezroczystym dla oczu większości woźnym po podstawówce - masz swoje królestwo.
Przestrzeń, w której stanowisz władzę. I za którą ponosisz odpowiedzialność. Obszar, którego kształt zależy od Ciebie. W którym możesz zaprowadzić najprawdziwszą utopię. Choćby królestwo to miałoby mieć zasięg jedynie Twoich ramion, to w tych granicach może nieprzerwanie (i niezależnie od otoczenia) panować miniutopia.


Korzyści z tego płynące są współmierne do włożonego w powyższe wysiłku.

Przede wszystkim cokolwiek by się nie działo, ile katyni, smoleńsków i krzyży by się nie wydarzyło - Ty żyjesz w swojej utopii.
Po wtóre, ludzie chętnie będą Twoje królestwo odwiedzać, bo kto nie lubi miejsca gdzie panuje szczery uśmiech, dobre słowo, błysk w oku i inne składowe (wg Twego upodobania).

Bo choć holistycznie kwestię ujmując świata nie zmienisz - możesz wpuścić świeże powietrze do życia swojego i innych. Możesz jako dobry władca obszaru w zasięgu swoich ramion postarać się o to by ludzie, którzy się tam znajdą chcieli wracać.
Mogę zadbać o to by rozświetlić uśmiechem i zainteresowaniem życie ludzi w moim otoczeniu. Mogę kierować się sprawiedliwością. Szczerością. Sumieniem.
Mogę sprawić, że moje królestwo będzie prawdziwie chrześcijańskie, na tym małym obszarze jestem w stanie zupełnie wyrugować hipokryzję.
Jestem w stanie na granicach postawić szlabany dla goryczy i nieprzebaczenia.

Mogę wydać rozporządzenie nakazujące witać nieznajomych uśmiechem.
Mogę sprawić, że w rodzinie panować będzie rodzinna atmosfera.

Nie trzeba być nikim znaczącym w oczach tego świata, nie trzeba mieć jakiegokolwiek elektoratu w radzie dzielnicy - by podlewać ognisko domowe benzyną szczerej miłości.

Sama ta wizja - mojej miniutopii - napawa mnie optymizmem. Oby nie był to tylko sen...



Oby te dobre marzenia, które gdzieś tam na dnie duszy sobie spokojnie pełzają stały się rzeczywistością.
Oby coraz więcej królestw zamiast tyranii złych myśli decydowało się na utopijne rządy dobrego sumienia.

Cytując (utopijne skądinąd) hasło: ... by żyło się lepiej.