I nastał wieczór
i nastał kolejny poranek – i zakończyłem dzieło skanowania dawnych slajdów
rodzinnych. W piecu wesoło trzaska ogień trawiąc fragmenty starej więźby
dachowej a mi towarzyszą myśli o przemijaniu.
Mija prawie
wszystko. Część bardzo szybko – jak chociażby choinka stojąca w holu, która
jeszcze dziś będzie spełniała swoją ostatnią posługę w piecu sprawiając, że
zimna noc nie będzie taka zimna. Część trwa już od lat i wydaje się, że nigdy
nie minie (póki to co widzimy nazywamy światem ) – jak chociażby polska wiara w
mocarstwowość na boiskach piłki nożnej i przekonanie, że sięgniemy po tytuł
mistrza świata.
Patrząc w koło
siebie widzę, że niewiele tu rzeczy trwałych – wszystko jest podatne na zęby
czasu. Sprzątając wyrzuca się jako śmieci rzeczy, które nie tak dawno przecież
miały dla nas wielką wartość (pozdro np. dla zbieraczy Pokemon Tazo).
W tej całej
nietrwałości człowiek potrzebuje czegoś mocnego i stałego gdzie mógłby się
zakotwiczyć. Całkiem możliwe, że ta potrzeba w obecnych czasach jest nawet
bardziej paląca niż dotychczas. Cenimy tych, którzy są stali, niepodatni na
wiatr czasowej mody niczym chorągiewki. Szczęśliwie od dziecka mam takie
wzorce. Tu wkracza sam Bóg: „Wszelki
datek dobry i wszelki dar doskonały zstępuje z góry od Ojca światłości; u
niego nie ma żadnej odmiany, ani nawet chwilowego zaćmienia“ (List Jakuba
1,17) oraz Pismo, przez Niego natchnione, które czytane od lat wciąż jest do
bólu aktualne i nadal ciekawe: „Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie
przeminą“ (Jezus; Ew. Mateusza 24,35).
Szczęśliwie
wzorce stałości i trwałości mam też bliżej siebie. Znajduję to w moich
rodzicach, których obserwuję przeszło 28 lat a oni dają świadectwo temu, że są
spójni w swoim życiu (choć wiadomo, że tylko w Bogu nie ma nawet chwilowego
zaćmienia :) ). W przeciągu ostatnich dni zeskanowałem blisko 1500 slajdów
będących dokumentacją moich korzeni. Zdecydowaną większość z nich widziałem
pierwszy raz w życiu. Większość jest z okresu gdy nie było mnie jeszcze w
planach. A jednak życie moich rodziców w pewnych elementach nie różniło się
wiele od tego, co widzę dziś. Mama zawsze dzielnie podejmowała ludzi w naszym
domu, po nocach walcząc w kuchni by nikt nie wyszedł od nas głodny. Taty Biblia
nigdy nie kurzy się na półce. Zawsze rozmawialiśmy ze sobą (choć nie bez
czasowych zaćmień). Nigdy w niedzielę nie spaliśmy do południa. Zawsze byłem
też uczony, by żyć nie tylko dla siebie. I nigdy nie mogłem stwierdzić, że
rodzice nie stosują się sami do tego czego mnie uczyli.
Prawdopodobnie
się starzeję, bo nigdy nie interesowałem się dziejami mojego rodu. Nigdy
zresztą nie postrzegałem Biernackich jako ród. Nie mam też zajawki na tworzenie
drzew genealogicznych. Ale gdy skanowałem te slajdy sprzed 30 lat dotarło do
mnie, że nasze pochodzenie nie jest bez znaczenia. I doświadczenia naszych
rodziców i ich rodziców, i rodziców ich rodziców – nie są bez znaczenia. Ba –
powinniśmy z tego czerpać. Powinniśmy to znać, by lepiej rozumieć i głębiej
szanować. Przemija wszystko. Jeszcze kilka lat (a może dni) i niektórych nie
będziemy w stanie już o nic zapytać. Jak to było. A może nawet nie do końca
ważne jest jak było, ale jak oni to pamiętają, jak to przeżyli, jak to wpłynęło
na ich dalszą drogę (a w ostatecznym rozrachunku i na nas).
Wstyd mi, że nie
wiem nic o moich pradziadkach. Niewiele wiem o moich dziadkach, a jak się
okazuje – wcale nie tak dużo też o młodości moich rodziców.
I może to właśnie
jest oznaka starzenia się, bo pierwszy raz tak naprawdę chcę tego słuchać – z
szacunkiem poznać i rozumieć.
Dociera do mnie,
że gdybym nie skanował teraz tych slajdów, prawdopodobnie przepadłyby
zupełnie. Tak samo będzie z historiami,
które umrą wraz z bardzo nietrwałym nośnikiem jakim jest ludzki mózg. Wiele z
tych historii już umarło, zatarło się, zdefragmentowało lub zupełnie wykrzywiło
– nawet jeśli nasze ciała jeszcze funkcjonują. Tak będzie też z moją historią.
I być może nie ma to większego znaczenia. Na pewno nie ma z perspektywy
wieczności – te kilka lat życia małego człowieczka w niewiele znaczącym
państewku. Ale troszkę szkoda by było, mimo wszystko, eh …
Patrzę na mojego
Tatę na slajdach. Na niektórych z nich jest młodszy, niż ja aktualnie. Jaki był
? O czym w tamtym momencie myślał ? Czy spodziewał się, że dotrze do miejsca, w
którym jest teraz ? Co mówił wtedy do Mamy ? O co modlił się tamtego wieczoru ?
Jakie miał problemy ? Jakie troski i jakie radości ? Wielu rzeczy się nie
dowiem. Wiem jednak, że i On i Mama żyją razem dobre życie. I gdyby go nie żyli
to i ja bym dziś go nie posiadał. Jestem im wdzięczny i z radością (a nawet
momentami wzruszeniem) kopię w okrojonej historii rodu Biernackich. Z ostatnich
rozmów więcej dowiedziałem się o niełatwych warunkach w dzieciństwie i młodości
Taty. A przerzucając przeźrocza widzę, że w każdym miejscu gdzie się pojawiał
(Piątków, Krosno, Gorzów, Rzeszów, Gdańsk) ciężko pracował. Co jednak
ważniejsze – w każdym z tych miejsc głosi jako pastor tę samą Ewangelię.
Wdzięczny Bogu za
to, że mogę się zakotwiczyć się w mojej rodzinie wrzucam kilka slajdów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz