środa, 6 kwietnia 2011

#18

Po dłuższym namyśle muszę stwierdzić, że tak naprawdę nie wiem od ilu lat piszę tzw. bloga. Zmienia on nie tylko adres, ale i treści go wypełniające ewoluują. Taką przynajmniej żywię nadzieję...
Po co tworzy się bloga? Ciężkie pytanie. Forma ekshibicjonizmu emocjonalnego ? Być może. Może nie tylko emocjonalnego. A może nie tylko ekshibicjonizmu ...

Nie zamierzam tym kanałem komunikować światu co zjadłem na obiad, albo dlaczego nie zjadłem. Co postanowiłem jutro obejrzeć, albo popsioczyć na moje nieogarnięcie (do tego wystarcza facebook, tym podobne). Myślę, że nigdy tego nie zamierzałem, choć gdy wrócę do moich wcześniejszych wpisów - dostrzegam mimowolne wplatanie takich informacji. I tak to już jest, że zazwyczaj zasiadam do klawiatury z nietęgą miną i zaczynam sobie wmawiać poczucie misji. Uderzam w patos wydobywając posępne tony i przybierając pozę zbuntowanego uzdrowiciela stanu społecznego tworząc swoje quasi-filozoficzne przyczynki dla ludzkich dusz i serc. Potem mówisz, że moje słowa przesiąknięte są tym smutkiem - którego przecież po mnie nie widać. Uśmiecham się na myśl o powyższym. Uśmiecham się na twoją reakcję gdybyś przeczytała te pełne żaru i żalu manifesty, które nigdy nie opuściły szczelin mojej kory mózgowej...
Pewnie tego nie zmienię. Pewnie nadal będę snuł swoje pesymistyczne opowieści, ale...

... jeżeli założymy, że blog jest formą (czasem irracjonalnego) uzewnętrzniania się pozwól, że zagłębię się w siebie. Z głośników właśnie sączy się przez ciemny pokój do mego ucha 'Deeper and deeper' Ani Dąbrowskiej zapętlone naprzemiennie z 'Sound of silence'. To dobry wieczór. To dobra noc. Cicha noc, choć to sformułowanie przenosi nasze myśli zaraz do żydowskiej stajenki, ewentualnie zgrabnie opakowanych prezentów pod świątecznym iglakiem. Dlatego lepiej będzie powiedzieć, że to spokojna noc.
Długo czekałem na te noce, gdy będzie można otworzyć okno na oścież i wsłuchiwać się w uśpione miasto bez groźby, że podadzą mnie następnego dnia na pasku w TVN24 jako uzupełnienie bilansu śmiertelnego żniwa mrozów (abstrahując, że mróz i żniwa zdają się ze sobą znaczeniowo gryźć). Muszę się przyznać, że zdążyłem polubić Warszawę. Nie to, że po pięciu latach stałem się warszawiakiem... Nic z tych rzeczy... Jednak cenię sobie stolicę. Przez ten cały okres wiele mnie nauczyła. I przeżyliśmy sporo wspaniałych chwil. I tak, mam świadomość, że znów wzbijam się w patos - więc by nie pozostawić ci cienia wątpliwości skończę te zdanie tandetną apostrofą - oh Warszawo, coś tyle łez mych wchłonęła i tyle uśmiechów przyjęła, brakować mi będzie Twych ulic, parków i innych zakamarków.
Suma summarum kontynuując mój może mało poważny wpis (trzeba tu jednak zaznaczyć, że pod płaszczykiem powierzchowności kryją się naprawdę poważne przemyślenia) przyznać się muszę, że dopadła mnie dziś ze zdwojoną mocą świadomość, że pewien okres się kończy. Powiedzmy - okres warszawski. I nie to bym się z tym źle czuł, nie żebym popadał w czarną rozpacz, czuł mdłości i rwał sobie włosy z głowy. Nic w tym niespodziewanego chciałoby się rzec. Nieprzewidziany może być zbyt wysoki krawężnik lub korzeń ( i to może kończyć się rozpaczą, a nawet mdłościami ), w tym wypadku jednak już od pięciu lat zdawałem sobie sprawę, że przyjdzie mi się żegnać z tym miejscem. Mimo wszystko - towarzyszy mi dziwne uczucie, którego jeszcze nie potrafię odpowiednio nazwać, mimo, że siląc się znaleźć odpowiedni epitet na moim czole uwydatniła się zabawna żyłka. Nie jest to strach, nie jest to rozgoryczenie, bo przecież chcę wrócić do Gdańska... Ale na pewno jest tu jakiś element niepewności zmieszany jednocześnie ze spokojem. I pokojem.
Jest dobrze. To dobra noc.
Jednak koniec końców sam 'koniec' jako taki mnie dziś prześladuje. Tematem dyskusji po sympozjum 'koniec życia', potem skończyła mi się książka, pasta do zębów, papier do ...
Koniec zazwyczaj wiąże się z jakimś kryzysem życiowym. Koniec miłości doprowadza ludzi do depresji. Koniec życia wiąże się w wielu przypadkach z poprzedzającym okresem pełnym rozpaczy i buntu. Różne 'końce' są odpowiedzialne za różnego rodzaju kryzysy, poważniejsze lub mniej. Kryzys spowodowany z końcem zapasów szynki w lodówce jest mniej dotkliwy niż kryzys wywołany końcem wspomnianego papieru podczas posiedzenia... etc
Koniec studiów myślę, że jest nawet poważniejszy... Jednak kryzysy mają w sobie potencjał zmian ku lepszemu. Zawsze ! (Przynajmniej dobrze w to wierzyć). Wyświechtany slogan - Co cię nie zabije to wzmocni - w tym kontekście ma nawet rację bytu. Po przezwyciężeniu kryzysów ludzie zazwyczaj są silniejsi... Trzeba im tylko stawić czoła.
Czeka mnie wiele zmian. Mam tę świadomość, że za rok o tej porze moje życie będzie wyglądało inaczej. Nie chcę mówić, że zupełnie inaczej - bo nie uważam, że wszystko zostanie obrócone o 180 stopni. Ale niewątpliwie już zdążyłem się przez ostatnie pięć lat odnaleźć w tej rzeczywistości, którą przyjdzie mi niebawem opuścić. Jak kot, który zanim się ułoży przez dłuższy czas łapami wybaduje i ugniata legowisko (czyt. np kolana), tak ja przez pierwszy rok kręciłem się szukając wygodnej pozycji. Jednak czas już wstawać i ruszać w dalszą drogę...
Właśnie ta świadomość coraz dosadniej zaczyna mi towarzyszyć ostatnimi czasy... a skoro to mój blog - jest to najodpowiedniejsze miejsce by o tym napisać.

Ze spokojem oczekuję następnego ranka. Następnych dni. Tygodni.
Choć wiele ważnych decyzji przede mną i ciężkich (by nie nadużywać sformułowania - krytycznych) chwil to wiem gdzie zmierzam. I dosłownie i w przenośni. Ze spokojem mogę się uśmiechnąć, bo wiem, że w Gdańsku nie zginę. Bo są tam ludzie, którzy na mnie czekają, dzięki Bogu. I dosłownie i w przenośni.


7 komentarzy:

  1. Zmiany są ważne, bo czy warto tkwić ciągle w jednym miejscu, w jednym pokoju, w jednym kącie?
    Kończ studia i wracaj do Gdańska, ale nie zapomnij o tym co wydarzyło się w Warszawie, i uśmiechaj się nawet kiedy za tym wszystkim zatęsknisz.
    Wszystko, co zdarza się raz, może już się nie przydarzyć nigdy więcej, ale to, co zdarza się dwa razy, zdarzy się na pewno i trzeci.
    I mimo tego, że coś może się już nie powtórzyć warto ryzykować, warto zmieniać swoje życie, bo przecież nikt nie zabierze nam tego co już, do czego możemy zawsze wrócić... choćby w myślach. było...

    OdpowiedzUsuń
  2. znajduję się w dokładnie tym samym punkcie życia co TY
    moje nastawienie jest jednak kompletnie inne.
    frustracja, wpadanie z jednego dołu w kolejny-jeszcze głębszy
    nic nie jest tak jak być powinno ( że nie wspomnę nawet "jak być miało")
    zazdroszczę spokoju

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoje zdania, wiekszosc z nich przyprawily mnie o małe wewnetrzne rozmyślanie, na temat mojej przyszłości, nie mam pojecia dlaczego. Studia, zycie dorosle- jest o pare krokow przede mna, natomiast w mojej glowie odleglosc ta wynosi lata swietlne, raczej patrze na to pesymistycznie, wszystko to mnie przeraza, a twoja Warszawa wydaje mi sie taka zatłoczona i pełna talentów takich jak Ty.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wczoraj dopadły mnie podobne myśli. Trochę. Dobrze, że mogłam przeczytać co co napisałeś.

    OdpowiedzUsuń
  5. początkowo chciałam napisać Ci bardzo dużo i bardzo dobitnie o tym, przed czym się bronisz (niby) przyznając do winy samoistnie (uderzanie w patos), ale przycichłam. pomyślałam, że po co, że i tak jestem wredna dla swoich przyjaciół, w sieci przynajmniej będę miła, przyjemna, cała w ochach i achach.
    później pomyślałam, że podpisuję się. że sama mogłabym jeszcze wznioślej, jeszcze tragiczniej. bo sama boję się swoich zmian w swoim życiu, ze swoimi decyzjami i swoimi niepewnościami. bo tak się składa, że czas dorosnąć, podjąć odpowiedzialne rzeczy, które sprowadzają na ziemię.
    więc zostanę przy 'och'.

    pozdrawiam Cię Tomasz,
    pozdrawiam otwarte okno,
    pozdrawiam smak powietrza zza tego okna.

    OdpowiedzUsuń