sobota, 23 kwietnia 2011

#20 (o czekoladowym krzyżowaniu)

Zacznę nieco pokrętnie starając się stworzyć pozory, że mój blog (będący jakimś tam przecież odbiciem jakiegoś tam mojego życia) stanowi jakąś tam ciągłość. W #18 poruszyłem temat kryzysów wywoływanych świadomością nieubłaganego końca. Przy czym koniec może dotyczyć najróżniejszych sfer życia - zarówno duchowego jak i materialnego. Otóż jednym z bardziej przykrych końców tej drugiej kategorii - wpływających na komfort psychiczny - jest brak tzw. srajtaśmy, zwłaszcza gdy nadchodzi potrzeba. Jak wspominałem - w obliczu kryzysu pojawia się przed nami kilka opcji. Można poddać się marazmowi i w rozpaczy oczekiwać jakiegoś cudownego zdarzenia; można stosować substytuty (dla przykładu gazety pełne obietnic polityków); można w końcu podjąć konkretne działania mające na celu zażegnanie kryzysowej sytuacji.

I tym oto sposobem wyruszyłem o godzinie 4 nad ranem ze specjalną misją uzupełnienia zapasów by móc oddawać się wypoczynkowi z poczuciem psychicznego komfortu, że wszystko co potrzebne w odpowiednim momencie znajdę pod ręką.
Przemierzając puste ulice, lawirując między śmiercionośnymi (przynajmniej dla zawieszenia) kraterami w warszawskim asfalcie, namierzając ‘radio melancholia’ (które nie wiem czy istniało w eterze choćby dobę dłużej), ciesząc się ciepłym powietrzem zwiastującym prawdziwe odejście zimy - trafiłem pod drzwi przybytku, w którym wszelkie potrzeby miały spotkać się ze swoim zaspokojeniem.
Za jedyne 2 złote wynająłem niezwykle ładowny bagażnik na malutkich kółkach i ruszyłem do El Dorado moich zachcianek. Prawdopodobnie ktoś mnie zapowiedział i czekano na mnie, bo gdy tylko zbliżyłem się do drzwi bezzwłocznie się otworzyły.

Celowo pominę tu opis tego co wydarzyło się między alejką 1 a 26 ... Nadmienić trzeba jedynie, że na ile to możliwe uciekałem wzrokiem przed krzyczącymi do mnie zewsząd napisami: PROMOCJA, NAJTANIEJ, 2 w cenie 1 , TYLKO TERAZ ... w końcu nie dla idiotów zakupy. Trzymałem się listy niczym mapy i zabezpieczenia przed utratą mieszkańców mego portfela ... bo przykra to sprawa, że zakupy są miłe jedynie do momentu. Potem z cynicznym uśmiechem przemiła pani kasjerka wyciąga dłonie po cały poczet królów polskich...

Niemniej jednak - moja wizyta w tamtym miejscu nie była turystycznym kaprysem. Przygnała mnie pewna bardzo konkretna potrzeba. I oto zmierzałem dziarskim krokiem w kierunku alei dwudziestej siódmej... W głowie prosty plan - chwycić 8 rolek a potem prosto na kasę nie spoglądając w kierunku alei ze słodyczami . . .

. . . nic bardziej mylnego . . .

... istne królestwo papieru toaletowego. Aleja dwudziesta siódma przystrojona we wszystkie kolory tęczy. Różowy, zielony, biały, szary, pomarańczowy. 1-warstwowy, 2-warstowy, 3-warstowy, 4-warstwowy. Miękki, ultramiękki, turboultramiękki, extraturboultramiękki. Niepachnący, pachnący, bardziej pachnący, najbardziej pachnący - i tu dalej: leśna świeżość, leśny poranek, poranek morski, bryza morska, tropiki, lawendowy sen, impresje wschodu ... Wzorki: przez wszystkie wzory geometryczne, po wszystkie motywy roślinne. Do tego na opakowaniu albo lis, albo miś, albo jakieś puchate coś, albo Regina. Regina najwięcej mi dała do myślenia. Potem sposób pakowania. Lepiej kupić 8 rolek, czy 24 +4 gratis, czy może 36 rolek (paaaaaka rodzinna - i czy mogę taką skoro planuję podcierać się samotnie), a może lepiej 2 razy po 4 turborolki, przy czym każda z tych turborolek to 3 regularne. I tak kalkulując zawzięcie utknąłem przed ultramiękką i turbopachnącą ścianą z czegoś co wyprodukowano nie z myślą o świetlanej przyszłości...



Dlaczego o tym w ogóle wspominam ? Czy przyświeca mi coś więcej niż niezrozumiała potrzeba opisywania najabsurdalniejszych momentów mojego życia ? Jak chcę przerzucić stąd pomost do świętowanej w tych dniach Wielkanocy ?
Tak czytelniku - to pytania bardzo na miejscu, sam lepszych bym nie wymyślił.


Powyższą true story przywołuję by wskazać na realia w jakich żyjemy. Żyjemy wygodnie, żyjemy sobie, jako obywatele europy, jako obywatele XXI wieku, jako zmagający się z kryzysem - jednak wciąż żyjący w rzeczywistości stałych wyborów.
Opisując tę sytuację - uwierz - przyświecało mi coś więcej niż informowanie o tym co aktualnie znajduje się w pobliżu mojego porcelanowego tronu. Mógłbym napisać jeszcze elaborat na temat wyższości produktów czekoladowych nad czekoladopodobnymi, albo streścić moje rozterki przy ścianie z dżemami, miodami i oliwą z oliwek. To zbędne, gdyż nakreśliłem jedynie ... problem.
No właśnie. Czy problem ? Czy przywilej, błogosławieństwo kapitalizmu i kilku pokoleń bardziej lub mniej udolnych rządów.
Świat wyboru. Stałego wyboru.
Wybieraj studia, wybieraj żywność, wybieraj pastę do zębów, wybieraj markę, której będziesz wierny, wybieraj życie.
Wybieraj styl życia, wybieraj w co i jak chcesz wierzyć, wybieraj w co i jak się ubierasz, wybieraj jak i gdzie spędzasz czas wolny.
Wybieraj ...

Przez lata tego nie było. Nawet ja pamiętam, chociaż wydaje się, że działo się to w ubiegłym wieku ( co gorsza - prawdopodobnie mi się wcale nie wydaje, ale trzymajmy się tej pierwszej wersji, bo lepiej do brzmi ) - jak idąc do sklepu nikt nie proponował mi spaceru między regałami, a jedynie prosiło się ekspedientkę o wspominany już papier czy pastę do zębów... i było się zdanym na wybór tejże, jeśli wybór istniał. Obrazy docierające do mnie z zasłyszanych historii, obejrzanych filmów, przeczytanych książek każą mi wierzyć, że jeszcze nie tak dawno Polska nie mieściła się w granicach kultury wszechobecnego wyboru... a wizyty u dziadków utwierdzają mnie w przekonaniu, że istniał jeden rodzaj papieru (ścierny, szary, jednowarstwowy).

Rzeczywistość wszędobylskiego wyboru bez cienia wątpliwości poszerza nasze perspektywy. Nasz horyzont. Przeobraża nasze postrzeganie świata. Wnikliwie obserwuję siebie, przypatruję się też innym. Wspomnianym dziadkom, rodzicom, rodzeństwu, 8 letniemu siostrzeńcowi. W pewnych sferach między pokoleniami powstają wręcz przepaści. Wiem też, że urodzony po mnie kilkanaście lat chłopak wyrasta już w odmienionej rzeczywistości.

Coraz większe pole wyboru na wielu płaszczyznach niesie wiele pozytywów. Choćby możliwość nauki języka, kształcenia za granicą i pracy w każdym zakątku świata. Nie ma już wielu granic, planeta się skurczyła. To niezwykłe, to ‘wielki krok dla ludzkości’. To napawa humanistycznym optymizmem.
Bynajmniej - szeroki wachlarz woni papieru toaletowego mnie nie niepokoi. Wręcz cieszy mnie fakt, że każdego dnia mogę jeść płatki śniadaniowe o innym smaku.

Niepokoi mnie jedno. Zadaję sobie pytanie do jakiego punktu doprowadzi nas stałe poszerzanie sfer życia gdzie dokonujemy nieograniczonych wyborów. A konkretniej - niepokoi mnie to do czego doprowadzić nas może przeniesienie wprost tego czego możemy dokonać przy półce w hipermarkecie na sferę duchową naszego życia.

Żyjemy w czasach kształtowania się nowej świadomości społecznej. Kiedy to okazało się, że mamy prawo do podejmowania wolnych wyborów w wielu dziedzinach życia, które dotychczas podlegały kontroli... Dochodzi w ten sposób do coraz większej sekularyzacji społeczeństwa i prywatyzacji duchowego przeżywania. Nie do mnie należy ocenianie czegokolwiek jako dobre lub złe. Lubię jednak zadawać pytania, nawet jeśli nie potrafię dać na nie jednoznacznej odpowiedzi.

A pytam się - czy we wszystkich sferach mamy prawo do nieograniczonych wyborów? Czy może jednak są takie płaszczyzny gdzie coś należy przyjąć takie jakie zostało podane, jako całość, bez wygrzebywania ‘z tej potrawy’ tego co nam nie pasuje.

Jestem zwolennikiem myślenia. Nawet jeśli ktoś może przedstawić twarde dowody na to, że moje życie świadczy o czymś zupełnie odwrotnym. Uważam, że rozum został nam dany by go wykorzystywać. Smuci mnie to, że wiele dziwnych koncepcji zostaje bez żadnego właściwie sensownego uzasadnienia i oparcia w Biblii podawanych ludziom do wierzenia, po prostu - jako gotowiec, a stawianie pytań kwitowane jest zniesmaczoną miną i milczeniem. To jednak temat na inny post (może kiedyś). Bezmyślne przyjmowanie doktryn tworzonych na przestrzeni wieków to jedna skrajność.
Jest też druga...
... i nie chodzi mi tu o negowanie istnienia Boga. Swoje poglądy religijne jako ‘ateizm’ określają zazwyczaj zbuntowane piętnastolatki z dobrych domów nie mające o tym żadnego pojęcia. W zasadzie negowanie istnienia Boga jest już ostatnio nieco passe. On istnieje - tylko przecież każdy inaczej Go nazywa. Jednia, Absolut, Wszechwiedza, JHWH, Allach czy Święty Baobab. Dla najbardziej alternatywnych jest przecież zawsze Kościół Latającego Potwora Spaghetti. Co kto lubi i potrzebuje...

Mieć swój (swój własny!) pogląd na te sprawy jest dziś w dobrym tonie, świadczy o erudycji. Między krwistoczerwonym a lazurowym drinem dobrze jest przedstawić swoje zapatrywanie na wieczność. I dobrze wysłuchać innych. Broń Boże (boże? , absolucie?) przed sądami wartościującymi. Bo przecież ostatecznie wszyscy wierzymy w to samo, tylko zupełnie inaczej. A jeśli ktoś wierzy za bardzo, za konkretnie - to robi się mniej przyjemnie. A przecież po to są wybory, by było przyjemnie. I zawsze można wybrać innych znajomych...

Czy tak faktycznie jest ? Czy czynny sprzeciw wobec bezmyślnego potakiwania na wszystko i wiara w możliwości ludzkiego rozumu nie zaprowadziły nas zbyt daleko ? I czy kiedyś ktoś nas z tego rozliczy ?

Przerażony tym, że znów niezwykle się rozpisuję - postanowiłem w tym miejscu przerzucić pomost do Wielkanocy.
To przecież najważniejsze święto Chrześcijaństwa. Wg danych z Wikipedii 1/3 ludności świata, ponad 2mld ludzi. Brzmi dumnie, brzmi tłumnie. Morze ludzi, ocean wręcz... Po Jerozolimie w tych dniach płynie wartkim strumieniem rzeka najróżniejszej maści chrześcijan wszelkich obrządków. Różnią się nie tylko kolorami szat liturgicznych ale też rozumieniem Jezusa, i tych wydarzeń. Nasuwa się pytanie - jak to możliwe, że przez dwa tysiące lat nie doszło do konsensusu co do powyższych.
I nie dojdzie już.
Jestem wręcz przekonany, że z każdym rokiem będzie coraz mniej jedności pomimo rozwojowi tak zwanego ekumenizmu.

Przyglądam się ostatnimi dni Afryce lat 50tych oczami Kapuścińskiego. Przyglądam się Europie lat 70tych oczami Izraelskiego agenta Mossadu. Przyglądam się Palestynie czasów Jezusa oczami ewangelisty Łukasza. Przyglądam się Polsce swoimi własnymi, czerwonymi oczyma.
Cała masa czynników ma wpływ na nasze postrzeganie rzeczywistości, rozumienie i przedstawianie pewnych wydarzeń. Mieszkańcy czarnego lądu ze względu na taką a nie inną historię zupełnie inaczej postrzegają rzeczywistość duchową od nas. Tam każdy kamień ma swojego ducha, i od setek lat ganiało się na około świętego Baobabu. Gdy przyjmują chrześcijaństwo - bogatsze (?) jest ono o szereg dla nas obcych elementów. Inaczej wiarę i etykę postrzegają Żydzi po doświadczeniach II Wojny Światowej, inaczej rozumieją to mieszkańcy Filipin gdzie urządza się co roku prawdziwe krzyżowanie.
Jak w tym wszystkim być mądrym... nie pogubić się zupełnie ?
Wierzę, że po to mamy rozum... wierzę też, że Pismo Święte faktycznie jest natchnione i mówi prawdę. Również o tych wydarzeniach, i w tej rzeczywistości wyboru w jakiej się dziś znajdujemy jest (może / powinno być) drogowskazem jak się nie zagubić.

Pytałaś ostatnio dlaczego czytam Biblię ? Żeby się nie okazało, że - w czasie gdy Wielkanoc została zredukowana właściwie do zająca, kurczaczka i produkowanych taśmowo kolorowych jajek - ja ulepiłem sobie czekoladowego Jezusa.
Żeby nie okazało się, że korzystając z tylu możliwości stworzyłem sobie dopasowaną do mnie najlepszą ofertę ‘Absolut - mix korzyści’.
Trafiam przed regał z duchowym asortymentem i mogę wybierać. Albo wydaje mi się. I oto wrzucam do koszyka miłującego boga, przebaczającego, szczodrego, błogosławiącego, wszechmogącego, obdarzającego zdrowiem i bogactwem. Dorzucam łaskę, dobroć. Chwytam się tego co najszybciej znika z półek. Ale niekoniecznie chce się brać do koszyka takie produkty jak ‘poczucie winy’, ‘grzech’, ‘szczerość’, ‘wyrzuty sumienia’ i tym podobne, zwłaszcza, że trzeba za nie słono zapłacić.
Czy faktycznie - mimo, że tak nas dzień dzisiejszy przyzwyczaja - mamy tu prawo do wyboru? Czy można po prostu wziąć ‘wolność’ bez ‘pokuty’ ?
Czy
“I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go” (1 Mojż 1,27) nie zamieniam dziś na “I ulepił Tomasz Boga na swój własny sposób. Według własnej koncepcji wierzy w Niego” (Żywot Tomasza 23,4).

W tym okresie staram się faktycznie zastanowić nad istotą wydarzeń, które miały miejsce w Jerozolimie (już) tysiące lat temu. Nad śmiercią. Nad zmartwychwstaniem. Bo czas pędzi coraz szybciej, i łatwo przegapić - nie tylko te święta, ale i życie w ogóle.
Nie chcę poddawać się w tym czasie jedynie trendom i tradycji. Stuknąć się jajkiem, życzyć wesołego i smacznego i mokrego dyngusa. To odzieranie tych wydarzeń ze znaczenia, dewaluacja śmierci Jezusa. To krzyżowanie z czekolady. I nawet jeśli czekolada w tych dniach ma gorzki posmak - to wciąż czekolada. Święta mają minąć spokojnie, przyjemnie, rodzinnie, bez komplikacji. Radośnie ... a gdy rozjedziemy się do domów tradycyjnie nic się nie zmieni, bo i dlaczego miałoby, teraz po tylu latach ...

... czy faktycznie o to chodzi ?

8 komentarzy:

  1. Już jutro, godzina 12:00, odrobiona wytchnienia świątecznego, odpoczynek i Twój blog. Mój cel. Zaczerpnąć te słowa.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozwinięcie słowa super: podoba mi się estetyka Twojego bloga, styl Twojego pisania i Twoje spojrzenie na rzeczywistość. Czytanie Twojego bloga sprawiło mi przyjemność. Czyli w skrócie - super! :P

    OdpowiedzUsuń
  3. 'Swoje poglądy religijne jako ‘ateizm’ określają zazwyczaj zbuntowane piętnastolatki z dobrych domów nie mające o tym żadnego pojęcia'
    Halo halo, to zdanie psuje cały nieskazitelnie różowy image tego wpisu. Oczywiście można lekceważyć i drwić z całej masy ludzi, którzy dokonują i dokonywali wyboru odrzucenia jakiejkolwiek wiary, jeszcze w czasach w których nie było pachnącego papieru, ale w taki sposób zawężasz horyzonty i zakładasz klapki na oczy. nigga plz

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie twierdziłem, że posiadam szerokie horyzonty ... co do klapek - raczej nie preferuję.

    zauważ, że napisałem - zazwyczaj ...
    bo procentowo rozpatrując, faktycznie zazwyczaj tak jest.
    unikam kwantyfikatorów wielkich.

    OdpowiedzUsuń
  5. @nigga

    "Oczywiście można lekceważyć i drwić z całej masy ludzi, którzy dokonują i dokonywali wyboru odrzucenia jakiejkolwiek wiary"

    Ateiści nie dokonują odrzucenia jakiejkolwiek wiary, tylko przyjmują wiarę, że Boga nie ma. Oni też wierzą i to głęboko.

    pg

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteś zajebisty w Twoim stylu.


    Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
    www.pachnieckobieta.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. No z tymi piętnastolatkami to się mocno zapędziłeś. Ja w każdym razie, nawet pomijając wielkie kwantyfikatory, takiej zależności nie zauważyłam. Ale cała reszta wpisu naprawdę cenna. Rozwiałeś moje dotychczasowe wątpliwości co do głębokości zamieszczanych tu przemyśleń. W sumie fajnie, że go prowadzisz ;)

    ula

    OdpowiedzUsuń