Ćwiczył się w zapomnieniu. Ćwiczył się w chłodnym spojrzeniu. Regularnie, systematycznie.
Bądźmy jednak szczerzy - nawet zdany z wyróżnieniem kurs samoobrony (taj-czi-kick-boxing-unagi-kung-fu) nie przygotowuje na każdy - zwłaszcza niespodziewany - atak w ciemnej uliczce.
Tęsknota wzięła go z zaskoczenia, i szybko rozłożyła na łopatki. Zwłaszcza, że napastnikiem tym razem nie była ona, ani nawet twór ono-podobny. To na nią uodpornił się przez te ostatnie dwa lata. Tak bardzo się zafiksował na punkcie tej jednej bolesnej zadry na swoim ego, że dokonał personifikacji Tęsknoty chrzcząc ją jej imieniem i wtłaczając w piękne, młode ciało. Zastosował tzw. redukcjonizm, chybiony zresztą (w tym partykularnym przypadku i jako idea).
Wczesna wiosna, szarówka, ciasna uliczka mająca czasy swojej świetności za sobą. Spokój, świeże powietrze przepełnione budzącą się w przyrodzie nadzieją, w oddali ptaki drą ryje. Uspokojona czujność.... i nagle frontalny atak. Jeden szybki strzał i ląduje na łopatki.
Napastnikiem młody knypek, lat 6. Brudne: twarz, kolana, dłonie. Czyste: serce, marzenia, spojrzenie. Dzieciak przecinając jego trasę do biblioteki wycelował w jego kierunku kij i wystrzelił patrząc w oczy.
Strzał był nie mniej metaforyczny niż łopatki na które padł. Metafizyka. Pozornie nic nie znaczące wydarzenie, przypadkowi obserwatorzy niczego nie zauważyli, nie słyszeli nawet strzału. Nikt nie zgłosił bezwstydnego napadu ani poszarpanych tkanek myśli.
Napastnik i ofiara minęli się bez słowa, więcej się nie spotkają. Chłopiec nie zapamięta tego spotkania, on postara się go nie zapomnieć.
Choć ciało szło dalej - wewnętrznie momentalnie padł. Tak jakby padł stojąc na krawędzi basenu - tylko zamiast w wodzie zatopił się w tęsknocie.
Zatęsknił nagle za prostotą dzieciństwa.
Choć obraz dzieciństwa jest w jego głowie dość niejasny (część jego autokreacji bez wątpienia nie należy do niego, bardziej do opowieści innych, oraz zdjęć i kilku filmów na VHS) to pamięta beztroskę i niezmącone szczęście.
Tęskni za tym uśmiechniętym blond chłopcem, który nie przekraczał 25kg wagi mimo okrągłego brzuszka.
Za czasem kiedy to każdy patyk był karabinem, albo przynajmniej pistoletem. Kawałek większej rury służył za bazookę. Kiedy średnio co 30 minut ratował świat od zła. Chciałby teraz wierzyć, w to, że jest w stanie uratować chociaż kilku ludzi od zła.
Jego dzieciństwo bardziej było już spod znaku przyjaźni polsko-amerykańskiej (z naciskiem na pierwszy człon) niż polsko-radzieckiej (nacisk na drugi człon), ale jeszcze bardziej Hollywood niż Bollywood.
Z tego powodu nie bywał ani Jankiem, ani Gustlikiem ani nawet Kloss’em.
Kawałek czerwonej szmatki dającej związać się na głowie wystarczał jednak do przemiany w Rambo.
Stąd pewnie jego dzisiejszy indywidualizm i tęsknota za dziczą ( vide: into the wild ).
Dając posłuch dzisiejszym socjologom, że pierwsze lata życia mają nieoceniony wpływ na całą jego resztę, to właśnie w tych zabawach można by upatrywać to, że faktycznie spędza dziś czas bardziej w singularis niż pluralis (chyba, że ma maiestaticus).
Jakby wiedział, że tamte lata mają kodować jego przyszłość - bardziej precyzyjnie zaplanowałby dobór bajek i zabaw. Zatroszczyłby się też o rozwijające rozmowy kiedy był czas.
Ale nie zdawał sobie z tego sprawy.
Podobnie jak nie zaprzątał sobie głowy uchwyceniem istoty (naturalnie w przestrzeni zaawansowanych procesów myślowych) na transcendencji i immanencji.
Dziś sobie zaprząta... bez większych sukcesów.
Zatęsknił za tą prostotą dnia.
Za zdobywaniem świata. Za najwspanialszym ogrodem jaki posiadał i który wówczas wydawał się nie mieć końca.
Zatęsknił za czasem kiedy Gdańsk ograniczał się do jednego mieszkania na 8-piętrze zajmowanego przez dziadków i jednej wydeptanej ścieżki prowadzącej wprost do olbrzymiego morza będącego końcem świata...
Ten chłopięcy świat już nie wróci.
“Gdy byłem dziecięciem, mówiłem jak dziecię, myślałem jak dziecię, rozumowałem jak dziecię; lecz gdy na męża wyrosłem, zaniechałem tego, co dziecięce.” (1 list do Koryntian 13,11)
Najlepiej przyjąć to z uśmiechem, zachowując dobrze wspomnienia, bez żalu. Niedojrzałym byłoby kurczowo trzymać się tego co przeminęło. Czasami trzeba odpuścić, czego nauczył się przez ostatnie 2 lata. Ale czy ma to oznaczać wyrugowanie tęsknoty i zacięcie się w sobie.
Gdy tak leżał rozłożony na łopatkach chcąc nie chcąc patrzył w niebo i dotarło do niego, że tęsknota nie równa się słabości.
Zrozumiał, że w niektórych kwestiach warto wrócić do chłopięcego świata, zwłaszcza tamtych ‘niedojrzałych’ wyobrażeń i marzeń.
Czemu nie miałby czasem wziąć do ręki kawałka patyka i dokonać nim egzekucji na Wielkim Smutku ? Dlaczego nie wierzyć w to, że można uratować świat ? Dlaczego nie olać “intelektu masturbacji, Hajdegerów i Jaspersów” i być banalnie szczęśliwym ?
Przecież koniec końców w pewnych kwestiach po prostu trzeba być jak dziecko.
“(Jezus:) Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie i nie zabraniajcie im, albowiem takich jest Królestwo Boże. Zaprawdę powiadam wam, ktokolwiek by nie przyjął Królestwa Bożego jak dziecię, nie wejdzie do niego.” (Ewangelia Marka 10:14-15)
Bądźmy jednak szczerzy - nawet zdany z wyróżnieniem kurs samoobrony (taj-czi-kick-boxing-unagi-kung-fu) nie przygotowuje na każdy - zwłaszcza niespodziewany - atak w ciemnej uliczce.
Tęsknota wzięła go z zaskoczenia, i szybko rozłożyła na łopatki. Zwłaszcza, że napastnikiem tym razem nie była ona, ani nawet twór ono-podobny. To na nią uodpornił się przez te ostatnie dwa lata. Tak bardzo się zafiksował na punkcie tej jednej bolesnej zadry na swoim ego, że dokonał personifikacji Tęsknoty chrzcząc ją jej imieniem i wtłaczając w piękne, młode ciało. Zastosował tzw. redukcjonizm, chybiony zresztą (w tym partykularnym przypadku i jako idea).
Wczesna wiosna, szarówka, ciasna uliczka mająca czasy swojej świetności za sobą. Spokój, świeże powietrze przepełnione budzącą się w przyrodzie nadzieją, w oddali ptaki drą ryje. Uspokojona czujność.... i nagle frontalny atak. Jeden szybki strzał i ląduje na łopatki.
Napastnikiem młody knypek, lat 6. Brudne: twarz, kolana, dłonie. Czyste: serce, marzenia, spojrzenie. Dzieciak przecinając jego trasę do biblioteki wycelował w jego kierunku kij i wystrzelił patrząc w oczy.
Strzał był nie mniej metaforyczny niż łopatki na które padł. Metafizyka. Pozornie nic nie znaczące wydarzenie, przypadkowi obserwatorzy niczego nie zauważyli, nie słyszeli nawet strzału. Nikt nie zgłosił bezwstydnego napadu ani poszarpanych tkanek myśli.
Napastnik i ofiara minęli się bez słowa, więcej się nie spotkają. Chłopiec nie zapamięta tego spotkania, on postara się go nie zapomnieć.
Choć ciało szło dalej - wewnętrznie momentalnie padł. Tak jakby padł stojąc na krawędzi basenu - tylko zamiast w wodzie zatopił się w tęsknocie.
Zatęsknił nagle za prostotą dzieciństwa.
Choć obraz dzieciństwa jest w jego głowie dość niejasny (część jego autokreacji bez wątpienia nie należy do niego, bardziej do opowieści innych, oraz zdjęć i kilku filmów na VHS) to pamięta beztroskę i niezmącone szczęście.
Tęskni za tym uśmiechniętym blond chłopcem, który nie przekraczał 25kg wagi mimo okrągłego brzuszka.
Za czasem kiedy to każdy patyk był karabinem, albo przynajmniej pistoletem. Kawałek większej rury służył za bazookę. Kiedy średnio co 30 minut ratował świat od zła. Chciałby teraz wierzyć, w to, że jest w stanie uratować chociaż kilku ludzi od zła.
Jego dzieciństwo bardziej było już spod znaku przyjaźni polsko-amerykańskiej (z naciskiem na pierwszy człon) niż polsko-radzieckiej (nacisk na drugi człon), ale jeszcze bardziej Hollywood niż Bollywood.
Z tego powodu nie bywał ani Jankiem, ani Gustlikiem ani nawet Kloss’em.
Kawałek czerwonej szmatki dającej związać się na głowie wystarczał jednak do przemiany w Rambo.
Stąd pewnie jego dzisiejszy indywidualizm i tęsknota za dziczą ( vide: into the wild ).
Dając posłuch dzisiejszym socjologom, że pierwsze lata życia mają nieoceniony wpływ na całą jego resztę, to właśnie w tych zabawach można by upatrywać to, że faktycznie spędza dziś czas bardziej w singularis niż pluralis (chyba, że ma maiestaticus).
Jakby wiedział, że tamte lata mają kodować jego przyszłość - bardziej precyzyjnie zaplanowałby dobór bajek i zabaw. Zatroszczyłby się też o rozwijające rozmowy kiedy był czas.
Ale nie zdawał sobie z tego sprawy.
Podobnie jak nie zaprzątał sobie głowy uchwyceniem istoty (naturalnie w przestrzeni zaawansowanych procesów myślowych) na transcendencji i immanencji.
Dziś sobie zaprząta... bez większych sukcesów.
Zatęsknił za tą prostotą dnia.
Za zdobywaniem świata. Za najwspanialszym ogrodem jaki posiadał i który wówczas wydawał się nie mieć końca.
Zatęsknił za czasem kiedy Gdańsk ograniczał się do jednego mieszkania na 8-piętrze zajmowanego przez dziadków i jednej wydeptanej ścieżki prowadzącej wprost do olbrzymiego morza będącego końcem świata...
Ten chłopięcy świat już nie wróci.
“Gdy byłem dziecięciem, mówiłem jak dziecię, myślałem jak dziecię, rozumowałem jak dziecię; lecz gdy na męża wyrosłem, zaniechałem tego, co dziecięce.” (1 list do Koryntian 13,11)
Najlepiej przyjąć to z uśmiechem, zachowując dobrze wspomnienia, bez żalu. Niedojrzałym byłoby kurczowo trzymać się tego co przeminęło. Czasami trzeba odpuścić, czego nauczył się przez ostatnie 2 lata. Ale czy ma to oznaczać wyrugowanie tęsknoty i zacięcie się w sobie.
Gdy tak leżał rozłożony na łopatkach chcąc nie chcąc patrzył w niebo i dotarło do niego, że tęsknota nie równa się słabości.
Zrozumiał, że w niektórych kwestiach warto wrócić do chłopięcego świata, zwłaszcza tamtych ‘niedojrzałych’ wyobrażeń i marzeń.
Czemu nie miałby czasem wziąć do ręki kawałka patyka i dokonać nim egzekucji na Wielkim Smutku ? Dlaczego nie wierzyć w to, że można uratować świat ? Dlaczego nie olać “intelektu masturbacji, Hajdegerów i Jaspersów” i być banalnie szczęśliwym ?
Przecież koniec końców w pewnych kwestiach po prostu trzeba być jak dziecko.
“(Jezus:) Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie i nie zabraniajcie im, albowiem takich jest Królestwo Boże. Zaprawdę powiadam wam, ktokolwiek by nie przyjął Królestwa Bożego jak dziecię, nie wejdzie do niego.” (Ewangelia Marka 10:14-15)